15:03
Dzisiaj w nocy było dość straszno. Imprezowaliśmy z różnymi gryzoniami. Kiedy wszyscy usnęli, a ja nie mogłam, usłyszałam odgłos gryzoniego gardła, po czym plusk, kilka chlapnięć i zgrzyt krwiożerczych gryzonich kłów o wstępnie naznaczony przeze mnie i Gałaz teren kołnierza.
Rano zjedliśmy śniadanie, postepowaliśmy husky-stajli jak zawodowi popychacze, przepłynęliśmy się wesoło po przykosach aż do ujścia Pilicy, po drodze jedząc obiad w formie flaków, klopsów i drinka z Bastardi z Muszynianką i miodem.
Na postoju wzięliśmy ożywczą kąpiel w czystym kawałku Wisły zmieszanej z jakże nadobnymi wodami Pilicy. Teren ten jest zagłębiem truskawkowym, choć w historii ziemia ta inną czerwienią była zbrukana. Strasznie się tu tłukli w czasach Powstania Warszawskiego. Kiedy ja z wielką radością brnęłam pod prąd, aby przepłynąć kilkadziesiąt metrów na plecach, reszta załogi znalazła dziurę w dnie łódki. Na szczęście dużą ona nie jest, a więc pochwaliwszy się tym faktem Mietkowi, przedłataliśmy ją, a wcześniej uprzedziliśmy Nawrot, że potrzebujemy szkutni. Tak więc nie można było powiedzieć, że jesteśmy w dupie.
Prujemy po Królowej Polskich Rzek na Parsunie, ludzie na brzegach dostają skurczów i konwulsyj na widok Konsternacji obwieszonej kapokami i obsadzonej ludźmi. O, właśnie se stoimy na dnie. No to idę do wody.
19:20
Kilka przykos i zdechłam. Kiedy leżałam, na moim zdechłym człowieku zaczęły bawić się muchy. Musiałam wpierdzielić się do śpiwora po szyję, bo czułam się znieważona muchami depczącymi moje aryjskie ciało swemi stopiskami bezbożnemi. Niedużo potem zostałam podniesiona, abym wyjęła strawę z bakisty. Posililiśmy się, Gałaz z kolei zdechła, bo szło na burzę. Zaczął padać deszcz, Piotruś grał na gitarze, ja budziłam się z wolna, robiąc szamę, popijaliśmy wszyscy żółtą okowitę na myszach. Po posiłku, którego robienie trwało dość długo, bo ów Piotruś potrzebował trzech dań, aby zaspokoić swoje potrzeby organizmu, poszedł on łowić bolenia na kiełbaski z puszki. Następnie wyjechaliśmy se, bo w tzw. "międzyczasie" przestał padać deszcz.
Płyniemy na Parsunie do Guli Karwanii, aby uzupełnić tam zapasy petenów, browca, zapojki i żeby wyjebać śmieci, których mamy już trzy worki.
Z bakisty pode mną jedzie, jak to mówi Piotruś (który nie złowił bolenia), "jak z kapska". Coś tam zdechło, wylało się albo wypruło z siebie sporą dawkę płynów ustrojowych. Przed nami widać most w Górze Kalwarii.
Knułyśmy z Gałaz, żeby obrobić komuś zagon z warzyw, bo moje święte, szlachetne i seksowne ciało jest do szczętu zamulone i nie produkuje kupy bez przepchnięcia syropem.
21:19
Jesteśmy za Górą Kalwarią. Dość dobrze się płynęło, chyba z raz czy dwa byliśmy na przykosach czy mieliznach. Stanęliśmy w Górze na zakupy. Najpierw jakiś rybak zatrzymany na wodzie kazał nam wpakować się obok portu. Było tam mnóstwo jakichś gigantycznych muszli po małżach, mułu, szlamu, syfu i kiedy wlazłam Naszemu Lekarzu na plecy, zapadł się on do połowy łydek w nieopisanym gnoju. Poszliśmy kawałek za port po krzakach i szlamie, w jakimś podejrzanym zakładzie spotkaliśmy dobrych ludzi (białych, acz trochę przybrudzonych), którzy powiedzieli nam, jak dostać się do sklepu i zabrali od nas śmieci. Wróciliśmy na łódkę i popłynęliśmy na drugi brzeg. Tam po szlamie i krzakach poszliśmy do rybaków, którzy nam pokazali drogę do sklepu. Zrobiliśmy zakupy u przemiłej pani i wróciliśmy na łódkę. Po drodze strasznie pierdzieliśmy.
Popłynęliśmy za tę Górę, gdzie najpierw wulgarna młodzież pokrzyżowała nam plany noclegowe, bo przepływała wpław przez rzekę i Obywatel X zwany Adżejem nie chciał ich reanimować. Jak to powiedział X, "grunt to profilaktyka".
Zatrzymaliśmy się nieopodal jakiegoś siedliska ludzi w plosie na dość stromym ale fajnym brzegu. Gazer i Nasz Lekarz strasznie pierdzą, słuchamy Zacieru i pijemy gołdę z grejpfrutem i jesteśmy jak zwykle szczęśliwi. Jutro spotkamy się z megasukami i Nawrotem, który załatwił nam port, gdzie naprawimy łódkę. Być może jutro zanocujemy w Wesołej, a może i w Mińsku. Chuj wie.
Gałaz zrobiła glamour w śmierdzącej rybą bakiście, a więc już nie mieszkamy na czternastowiecznym kutrze rybackim. Mieszkamy w piekle. Chłopaki pierdzą, pokazując brak elementarnego szacunku wobec kapitana, który wykonał zajebisty puc, zatrzaskał zapasy żarcia sprayem do butów i który jest młodą damą.
Właśnie Nasz Lekarz mi przypomniał, że powinnam napisać, jak ładnie jest w Górze Kalwarii. W porcie widzieliśmy zajebistą pogłębiarkę. Jest to takie ustrojstwo otoczone beczkami z czymś. Pewnie z powietrzem. Służy to do tego, aby wyżerać muł z dna i pluć nim po brzegach albo na barki. Z tych barek piach się bierze do piaskownic. Tako rzecze Nasz Lekarz. Potem widzieliśmy takie smutne, zardzewiałe, gigantyczne motorówy z blachy, wylegujące się na brzegu i tych panów, o których pisałam wcześniej.
Potem na drugim brzegu widzieliśmy działki rolne z ziemniakami, kapustą, koperkiem, słonecznikami, jabłkami, porami, szczypiorem, truskawkami i innymi rzeczami. Nic nie ukradliśmy, bo źli niebiali ludzie je ogrodzili. Podłość ludzka nie zna granic.
Aha, przypomniało mi się, że Gazer strasznie się oburzył, że złożyliśmy maszt pod mostem kolejowym (na dźwigarach skrzynkowych)*, bo uznał, że nie zaczepilibyśmy, a więc powstała myśl, żeby zawrócić i sprawdzić, ale ciałem się nie stała.
--------------------------------
* Andżej, skoro nie wierzysz w istnienie dźwigarów skrzynkowych, to niech zobaczy, nawet w Japonii są:
(a że byłam przekonana, że to inna część mostu, to moja osobista sprawa).
